Zawód:
Położna
za: Brzeski Magazyn Informacyjny BIM, 11/2001, s.28-31/
Nieposłusznej Ewie
rzekł Pan: „Pomnożę dolegliwości
brzemienności twojej, w bólach będziesz rodziła dzieci…”.
Eden już dawno nie jest traktowany dosłownie, katechizm
chrześcijański zgadza się z teorią ewolucji, przyznając, iż stworzenie świata
dokonywać się mogło etapami, bo „Jego
jest ziemia i czas”. Co za tym idzie, okres rajskiej szczęśliwości wolno
już traktować symbolicznie, jako nieskończenie długi czas, w którym człowiekowi
do całkowitego szczęścia wystarczało jedzenie bananów, nie wiedział bowiem nic
o nieprzyjemnych skutkach posiadania wolnej woli. Wzmiankowany wyżej cytat z
Księgi Rodzaju bardzo trafnie oddaje charakter przemian psychofizycznych
rodzaju ludzkiego. Wolna wola, a więc rozwój inteligencji – większa
mózgoczaszka, trudniejsze porody. Proces ten ciągle postępuje.
Antropologiczna analiza
materiałów z badanych przez archeologów różnoczasowych cmentarzysk stwierdza
bardzo konsekwentną regułę: jedną z najliczniejszych grup tworzą kobiety zmarłe
w okresie okołoporodowym, często pochowane wraz ze swymi dziećmi. Przez miliony
lat selekcja naturalna dokonywała się sama, przetrwać mogli tylko silni
osobnicy z dużą tolerancją na ból. Tak dzieje się dotąd w społecznościach słabo
rozwiniętych kulturowo, gdzie kobiety z powodzeniem rodzą same, w odosobnieniu
wynikającym z tradycji i wierzeń (i jeszcze muszą dogonić wielbłąda, na którym
jedzie mąż…). Cywilizacja jednak podnosi szansę przetrwania osobników
słabszych, dlatego bardzo wcześnie zauważono plusy wynikające z zapewnienia
rodzącej towarzystwa – najlepiej kobiety – najlepiej doświadczonej. O tym, że
przyjmowanie porodów było przywilejem, prawem i obowiązkiem najstarszej w danej
społeczności kobiety, świadczy słowo babka
(kojarzące się jeśli nie z własną babcią, to ogólnie ze starszymi paniami),
jakim jeszcze w XIX wieku określano wiejskie znachorki, specjalizujące się
m.in. w położnictwie. Równocześnie jednak w tym czasie funkcjonowały już inne
określenia na tę profesję. Pierwszym, obecnie mającym wydźwięk raczej
archiwalny, jest akuszerka, który to
termin rozpowszechnił się wraz z francuszczyzną w XVII w., wiąże się zaś ze
słowami acouchement – „poród” i accoucher – „rodzić”, „urodzić”, w
pewnym kontekście także „przyjąć/odebrać poród”. W każdym razie arystokratkom
termin ten wydał się bardziej dyskretny, niż kojarząca się z „zacofaną wsią” babka czy położna, wywiedziona od słowa połóg,
określającego okres, który zmuszał niewiasty do leżenia podczas końcowych
miesięcy ciąży, porodu i w okresie poporodowym, pozostający zatem w bliskim
związku z opisem niedyspozycji, o których niedelikatnie było mówić.
Termin położna i połóg naprowadzają nas jednak na trop nie do końca w tej chwili
oczywistych zwyczajów, jakimi obwarowany był czas brzemienności i sama chwila –
niezależnie od okoliczności, zawsze tak samo niezwykła – wydania na świat
nowego człowieka. Po pierwsze zatem – połóg,
konieczność leżenia. Sama natura nie wymaga tego od rodzącej, a badania
wykazały, że prawdopodobnie pozycja leżąca bardzo osłabia akcję porodową,
wyraźne zaś zmniejszenie aktywności fizycznej podczas ciąży u kobiet zdrowych
może przynieść co najwyżej osłabienie kondycji i przez to także utrudniony
poród.
Po drugie – nie
szkodzić dziecku. Ta oczywista zasada nie w każdych czasach była rozumiana tak
samo; niegdysiejsza lista rzeczy zakazanych ciężarnej jest równie długa, jak
rzeczy przykazanych. Zakaz noszenia przez nią jajek w fartuchu (bo z dziecka
wyrośnie złodziej albo nierządnica), albo zakaz siadania ze skrzyżowanymi
nogami (bo dziecku się poplątają nogi przy porodzie) nie są tu bynajmniej
najbardziej abstrakcyjnymi tabu.
Trzecią sprawą było
zachowane życie, zdrowie i płodność rodzącej. Liczba czynników pożądanych dla
zdrowia lub szkodliwych była duża. Część z nich zdołała zainteresować
współczesną naukę, która znalazła „racjonalne” wyjaśnienie stosowanych
zabiegów, a część – na szczęście dla kobiet – odeszła już w niepamięć.
Kwestią w tej chwili
najbardziej nas interesującą była rola położnej i zwyczaje z nią związane.
Babki często interweniowały w sprawy ciąży na długo przed porodem, znane są w
medycynie ludowej polecane przez nie środki „na poczęcie” z uwzględnieniem
pożądanej dla potomka płci, jak również środki antykoncepcyjne i
wczesnoporonne. Prowadzenie ciąży było może najmniej dla nich ważne, natomiast
punktem kulminacyjnym, każdorazowym sprawdzianem umiejętności położnej był
poród. W zależności od lokalnych zwyczajów mógł w nich uczestniczyć ojciec
dziecka lub cała rodzina, nierzadko jednak „pacjentkę” odosobniano (nie
zapominajmy, że wedle wierzeń religijnych była ona „nieczysta” aż do momentu
kościelnego „oczyszczenia”, które następowało ok. 6 tyg. po porodzie), a jedyną
jej towarzyszką była właśnie akuszerka. Położna pilnowała położnicy w sensie
medycznym i magicznym. Rozczesywała włosy rodzącej (spleciony warkocz,
zawiązana koszula – „zawiązany”, utrudniony poród), okadzała ją i dokarmiała różnymi
specyfikami w celu ułatwienia porodu, opatrywała noworodka i podwiązywała mu
pępowinę (przy okazji wróżąc o jego przyszłości z najrozmaitszych znaków
towarzyszących jego przyjściu na świat), kąpała go (pierwsza kąpiel dziecka
zgodnie „ze wszystkimi regułami” była niezwykle ważna dla jego zdrowia i
pomyślności), zabezpieczała matkę przed krwotokiem i niepłodnością mogącą
wynikać z wszelkich komplikacji okołoporodowych, wreszcie zakopywała łożysko,
stosując się do określonych wierzeń (przekazy ludowe podejrzewały babki o
wykorzystywanie części łożysk do produkcji „odmładzających” maści, dzięki
którym położne były takie długowieczne i często doskonale się prezentowały do
późnej starości). Wreszcie bardzo ważnym i może najprzyjemniejszym zadaniem
akuszerki było przedstawienie noworodka rodzinie i towarzyszenie jej w
świętowaniu. Wedle zwyczaju (jeszcze niedawno stosowanego) najodpowiedniejszym
pokarmem dla położnicy był pożywny rosół, osłabionej kobiecie mogło jednak
zaszkodzić mięso, więc kogutki zjadane były przez położne. Akuszerki były także
„zobowiązane” do wychylenia toastu ze szczęśliwym ojcem, zatem alkoholizm był w
tej profesji spraw dość powszechną (ale to już nie one winne, tylko przyrost
demograficzny).
Gwałtowne przemiany
rozpoczęły się wraz z początkiem XX w. Znacznie już wcześniej porody „dworskie”
wzięli pod swą opiekę lekarze, a gospodarze wzywali ich niekiedy na pomoc w
przypadkach trudnych. W pewnym momencie rozdźwięk między metodami medyków oraz
wiejskich akuszerek był dość istotny. W ubiegłym stuleciu rozwinęły się jednak
placówki, powstałe na wzór pielęgniarskich, kształcące przyszłe położne. Siła
fachowa, jaka rozpoczęła pracę w czasach międzywojennych, była już całkiem
innym pokoleniem położnych, i choć podstawowy zakres czynności pozostał ten
sam, znacząco zmieniła się lista niezbędnych akuszerce wiadomości. Wtedy też
coraz częściej kobiety ciężarne trafiały do szpitali, a położne zostały
zakwalifikowane jako średni personel medyczny (święto zawodowe: 5 maja).
Zakładane w latach powojennych izby porodowe, funkcjonujące w niewielkich nawet
miejscowościach, oraz późniejsze poradnie C w wiejskich ośrodkach zdrowia
postawiły położnym nowe zadania i wielkie pole do popisu: samodzielne
prowadzenie ciąż i porodów fizjologicznych, a przede wszystkim szerzenie – jak
się wtedy mówiło – „oświaty sanitarnej”, rzetelnej wiedzy popartej
doświadczeniem, jakże odległej od pokutujących nieraz w społeczeństwie (nie
tylko wiejskim!) przesądów odnośnie „stanu błogosławionego”, porodu i opieki
nad niemowlęciem.
- Pracę w zawodzie rozpoczęłam w 1948 r. – wspomina Anna Sosin,
emerytowana położna, która ma za sobą 43 lata trudów zawodowych, w tym 33 lata
odpracowane na oddziale porodowym i 10 lat w poradni C. – W czasach okupacji pracowałam jako salowa w krakowskiej klinice i już
wtedy mi się podobała praca w służbie zdrowia. Do szkoły poszłam zaraz po
wojnie, już jako wdowa. Dwa lata nauki w szkole położnych
przy szpitalu Kopernika w Krakowie wspominam jako ciężkie czasy; nie było
podręczników, brakowało sprzętu, warunki w internacie były trudne. Po szkole
nie znalazłam zatrudnienia w brzeskim szpitalu, który wtedy potrzebował tylko
jednej położnej, dojeżdżałam więc do Tarnowa, tracąc na dojazdy 8 godzin – bo w
tych trudnych czasach powojennych pociągi jeździły rzadko. Ciągnęłam często
dyżury 24-godzinne, mimo to byłam zadowolona. Potem ponownie wyszłam za mąż i
przeniosłam się do Brzeska. Było nas tylko dwie do opieki nad rodzącymi,
noworodkami i kobietami po porodzie. Warunki ciężkie, pieniądze marne i żadnych
nadliczbówek, ale radziłyśmy sobie dobrze. Z biegiem lat trochę się poprawiło,
dodawali po jednej położnej do pomocy, doszło wynagrodzenie za nadliczbówki.
Nigdy nie narzekałam, że jest mi źle. Lubiłam moją pracę. Porodówkę opuściłam z
powodu niedyspozycji ręki. Poradnia ciężarnych i opieka nad noworodkami to była
praca środowiskowa z ludźmi, których dobrze znałam. W mojej pracy lubiłam
wszystko, bez wyjątku. Trudności były na porządku dziennym, czasem pacjentki
przyjeżdżały z bardzo skomplikowanymi sprawami, opóźnionymi porodami. Czasem
trzeba było bać się o życie pacjentki. Zaraz po wojnie lekarz był najczęściej
tylko pod telefonem. Dręczyło mnie zawsze, by tego lekarza nie wzywać niepotrzebnie,
albo znów za późno. Odbierałam porody
w domach, nigdy nikomu nie odmówiłam pomocy, nieważne, w dzień, czy w nocy.
Najmilsze zawsze było, kiedy się urodziło zdrowe dziecko, matka też była zdrowa
i można było oznajmić rodzinie, że wszystko jest w porządku. Nieraz myślę
jeszcze o różnych przypadkach i dopiero teraz podziwiam swoją odwagę, kiedy
umiałam sobie poradzić w bardzo różnych sytuacjach.
-
Na pewno młode położne, które pracują od niedawna, będą czerpały satysfakcję z
czegoś zupełnie innego niż my, które warunki miałyśmy inne –
mówi Stanisława Włudyka, doświadczona położna. – Przede wszystkim inaczej
wyglądała sprawa lokalu i sprzętu, a także inaczej patrzono na naszą pracę.
Wymagano od nas samodzielności, która była sprawą naturalną. Teraz już tej
samodzielności nie ma, lekarz kontroluje wszystko, ale gdyby mi przyszło wrócić
do tamtych lat, to z moim obecnym doświadczeniem, już bym się tej
samodzielności trochę bała.
- Gdyby 20 lat temu ktoś mnie zapytał o
satysfakcję… To wtedy czułam się prawdziwą położną, bardziej szanowanym niż
obecnie samodzielnym pracownikiem, decydującym w większej ilości spraw niż w
tej chwili – zauważa Barbara Kuś, położna z 31-letnim doświadczeniem
zawodowym. – Rodząca i jej bliscy mieli wtedy do nas większe zaufania.
Poradnie C sprawiały, że pacjentki lepiej nas znały, prowadziłyśmy kartę ciąży,
a ciąże fizjologiczne nie wymagały wcale dozoru lekarza. Teraz z różnych
powodów pacjentki widzą tylko pracę lekarza, a nas ledwie dostrzegają i mało
szanują.
- Na pewno dużo się zmieniło. Kiedyś
trudnościami były warunki lokalowe, ciągłe remonty, jeden lekarz dyżurny na
cały szpital, ordynator dawał często upoważnienie do pracy na własną rękę.
Obecnie całą odpowiedzialność na sali porodowej bierze lekarz dyżurny, a my
mamy wykonywać pracę na jego zlecenie. Lekarze wykonują obecnie część zabiegów,
które niegdyś normalnie mogła zrobić położna (np. szycie krocza).A przecież
byłyśmy do tego gruntownie przygotowywane – dodaje Jadwiga Przybylska,
pracująca w zawodzie od 23 lat.
- W Polsce od jakiegoś czasu panuje tendencja do
odsuwania położnych od wielu wykonywanych przez nie wcześniej czynności, choć
na świecie obecnie powierza się ciąże fizjologiczne pod kontrolę tylko
położnych – twierdzi Anna Perkowska, przewodnicząca Związku Zawodowego
Pielęgniarek i Położnych w brzeskim ZOZ-ie. – Wynika to chyba z wypierania
się z rynku pracy, szczególnie w obliczu obecnej reformy służby zdrowia. Może
to wygodne, że ktoś za mną stoi i w każdej sytuacji czynnik stresu jest
mniejszy, ale zdecydowanie mniejsza jest również satysfakcja. Ktoś kiedyś
powiedział, że to nieporozumienie, iż przy porodzie asystują mężczyźni-lekarze,
bo nikt tak nie zrozumie rodzącej kobiety, jak kobieta, która już rodziła. Chcę
jednak równocześnie podkreślić, że położna oczywiście nie musi sama być matką,
ważniejsze bowiem niż osobiste doświadczenie jest jej powołanie do niesienia
pomocy i charakter, i to samo dotyczy lekarzy, do których obecności na sali
porodowej przyzwyczaiły się już zarówno położne, jak i pacjentki.
Uprawnienia do wykonywania zawodu położnej dawały
niegdyś 2- lub 2,5-letnie pomaturalne państwowe studia medyczne. W okresie
zwiększonej koniunktury zakładano je także w mniejszych miejscowościach
(Studium Medyczne w Krakowie otworzyło filię w Tarnowie, Bochni i Limanowej). W
ostatnich latach przetrwały tylko ośrodki wojewódzkie, obecnie przekształcane
są w szkoły licencjackie, natomiast jeśli chodzi o studia położnicze, można je
skończyć np. w Lublinie.
Zakres obowiązków położnej to całościowa opieka nad
kobietą ciężarną, rodzącą, leżącą w połogu oraz chorą ginekologicznie. Na
oddziale ginekologicznym i położniczym oraz na izbie przyjęć wykonują one
wszystkie prace przy osobie pacjentki: przygotowania do porodów, zabiegów czy
operacji, opieka po ich zakończeniu, obserwacja, dokumentacja, przygotowywanie
narzędzi i materiałów, kontrola nad dezynfekcją itd. – Nie zastanawiamy się,
czy wykonujemy w danej chwili czynności salowej czy lekarza, po prostu robimy,
co akurat potrzeba, nieważne, czy w dzień, czy w nocy – podkreślają położne.
– Pracujemy za zwyczajne pensje
służby zdrowia, które wiadomo, jakie są. Nie jest tak, jak mówią, że dostajemy
coś „na lewo” za poród, że bierzemy pieniądze za podanie basenu albo zastrzyku.
Inaczej wygląda praca „zza biurka” w poradni K. – Praca
w poradni jest może mniej satysfakcjonująca, kontakt z poszczególnymi osobami
jest sporadyczny i podobny do siebie – mówi Bożena Gacek. – Inny charakter
ma praca w szkole rodzenia. Tu przychodzą osoby, które chcą wiedzieć o
najróżniejszych sprawach, nie ma tematów zakazanych, rozmawiamy na bieżąco o
ich problemach, żyjemy tym, co jest, a w miarę spotkań wytwarza się prawdziwa
więź bliskości. Pary (a także kobiety korzystające ze szkoły rodzenia w
pojedynkę) zawsze potem potwierdzają, że to przygotowanie było im potrzebne.
Jest nam zawsze niezwykle przyjemnie, gdy świeżo upieczeni rodzice zawiadamiają
nas o dziecku. – Przy porodach rodzinnych część odpowiedzialności spada
na rodziców, którzy świetnie z nami współpracują – dodaje Anna Perkowska. –
Wiele pacjentek z mężami wraca do nas przy kolejnej ciąży. Ich opinie
pomagają nam udoskonalać na bieżąco pewne rzeczy. Zmiany w codziennym życiu
oddziału położniczego to np. pokój dzienny do odwiedzin (dawniej nie do pomyślenia),
przebywanie matki wraz z dzieckiem czy bardziej już przypominająca domowe
warunki sala do porodów rodzinnych, wyposażona w coraz lepszy sprzęt, choć
wiele by się tu jeszcze przydało… - Sprzęt do monitorowania tętna płodu
i otwarte inkubatory dla noworodka – uzupełnia Anna Chmielarz, położna z
11-letnim doświadczeniem. – Porody rodzinne są bardzo pozytywne, wiążą małżeństwo,
a mężczyznom otwierają oczy na wielogodzinny stres i ból.
Zapytana o zmiany w położnictwie i swój stosunek do
obecności mężczyzn przy porodzie, A.Sosin odpowiada skromnie: - Położnictwo
cały czas się zmienia, ale co ja teraz mogę o tym wiedzieć... Przy porodach w
domu byłam zadowolona, gdy obecny był mąż rodzącej, nieraz bardzo pomógł i było
tak rodzinnie, choć czasem nie wiedziałam, kogo najpierw mam ratować. W
szpitalu panowała zupełnie inna atmosfera. Uważam, że położna musi mieć
powołanie i coś takiego, żeby kobiety czuły się raczej córkami, a nie
pacjentkami. Położna taka potrafi zastąpić rodzinę.
-
Dobra położna w każdej pacjentce widzi
siebie – uważa Bożena Gacek. – Jak każdy
człowiek, powinna mieć cechy, które umożliwią dobry kontakt z drugą osobą,
wyrozumiałość i chęć niesienia pomocy. Jeśli samemu ma się dzieci, dodatkowo
wie się, co rodząca właśnie przeżywa, rozumie się jej strach, a potem zachwyt i
zauroczenie – mówi Anna Chmielarz. – Pacjentki
wręcz oczekują, że będziemy z nimi dzielić ich radość. Dlatego prócz
sumienności, cierpliwości, życzliwości, uczciwej pracy, położna winna mieć dużo
ciepła i dobroci, bo tego potrzebują rodzące – twierdzi Anna Perkowska. – Dobre nastawienie do pacjentki, baczenie, by
czymś jej nie urazić, jest ważne, bo wszystko wtedy jest odbierane w „wyostrzony”
sposób. Trzeba pamiętać, że w czasie porodu pracuje się z kobietą cierpiącą,
której zmienna psychika nie w pełni zależy od jej woli. Trzeba być dobrym
psychologiem, czasami zadziałać stanowczością, zdyscyplinować, bo pacjentki są
różne, niekiedy bardzo pretensjonalne, myślą tylko o swoim bólu i nie chcą
współpracować nawet w sytuacji zagrożenia życia dziecka. Na odcinku
ginekologicznym z kolei trzeba się zetknąć z chorobami i różnymi tragediami,
ale i tam – zwłaszcza tam – trzeba być podporą i dawać dużo ciepła. – Do każdej pacjentki trzeba jakoś podejść i
trafić. To kwestia charakteru i szacunku do człowieka – mówią Barbara Kuś i
Jadwiga Przybylska. – Rola nasza jest
służebna. Cokolwiek by się nie uważało o pacjentce czy jej mężu, musimy zrobić
wszystko, by jak najbardziej skorzystała ona z pobytu tutaj. Nieraz trzeba
zaczynać dyżur od „wychowywania” pacjentki, bo ludzie różnie się zachowują w
sytuacjach trudnych. Kobiety po szkole rodzenia są bardzo cierpliwe, świadome i
zainteresowane porodem, ale stanowią tylko część wszystkich pacjentek, z jakimi
stykamy się na oddziale. Położnej potrzebna jest zatem cierpliwość, opanowanie
i zdecydowanie, doskonalona na bieżąco wiedza i umiejętność szybkiego
podejmowania decyzji, bo w położnictwie decydują niekiedy minuty i przeoczenie,
panika, zła decyzja mogą w jednej chwili zadecydować o życiu czy zdrowiu
pacjentki. Samokontrola zawodowa wyrabiana jest przez lata pracy. – Uczono nas pokory i respektu dla lekarza.
Mówiono to, co my teraz przekazujemy młodym położnym: by tak zajmowały się
pacjentką, jak same chciałyby być potraktowane – dodaje Stanisława Włudyka.
– Oburza nas brak poszanowania dla tego
zawodu choćby ze strony rządu, brak zrozumienia przyczyny strajków. Oni dobrze
wiedzą, że sumienie nie pozwoli nam odejść od łóżek pacjentek i że można dalej
nas nie zauważać. – Praca położnej
może się podobać, ale nie jest to wszystko łatwe. Nie da się żyć samą
satysfakcją, kiedy ma się na utrzymaniu rodzinę – stwierdza pani Jadwiga. –
Jeśli chodzi o kwestie finansowe, łatwiej
się pracuje i żyje, kiedy się wie, że są one jakoś zabezpieczone. Praca
położnej jest bardzo obciążająca fizycznie i psychicznie. Położne, pytanie o
to, na czym polega odpowiedzialność w tym zawodzie, odpowiadają zawsze podobnie
do wypowiedzi Anny Chmielarz: - Odpowiedzialność
jest bardzo duża, przy porodzie cały czas musimy kontrolować stan dwóch osób.
Wszystko jest dobrze, gdy mamy do czynienia z fizjologią, rodzi się zdrowe
dziecko zdrowej matce. Ale patologie też się zdarzają. Nie ma nic
trudniejszego, niż powiedzieć matce o złym stanie jej nowo narodzonego dziecka.
Wady wrodzone, zamartwica, zagrożenie życia dziecka albo matki to sytuacje, z
którymi wszystkie wolałybyśmy się nie spotykać. Nie da się uniknąć przykrych
momentów i tak samo nie da się przejść wobec nich obojętnie. Nieraz się nie
śpi, nie je i ciągle myśli o tych dzieciach.
Czynniki
zagrażające położnej to przede wszystkim zakażenie wirusem żółtaczki i – coraz bardziej
możliwe – wirusem HIV, jako że u pacjentek nie są wykonywane badania
przesiewowe w tym zakresie, co pozwoliłoby podjąć odpowiednie kroki
zabezpieczające obydwie strony. Choroby weneryczne zdarzają się coraz rzadziej,
pozostają jedynie czynniki związane z grzybicami. Do chorób zawodowych zaliczyć
też trzeba schorzenia kręgosłupa, związane z przenoszeniem i pielęgnacją
pacjentek po porodzie.
Ważnym
problemem jest także brak nowych miejsc pracy. Po 2,5 letniej szkole i odbyciu
rocznego stażu większość młodych położnych musi się przekwalifikowywać, co nie
jest łatwe. – Podoba mi się ten zawód,
ale nie mam szans na znalezienie w nim pracy – mówi stażystka, pani K. – Chciałybyśmy wreszcie wyeliminować czynnik
stałego zagrożenia w pracy – wizji zwolnień, jaka w wyniku reformy urosła do
dużych rozmiarów – by spokojnie zająć się tym, na co się zdecydowałyśmy –
zaznacza Anna Perkowska. – Stres bardzo
wpływa na nastroje, na nastawienie do pracy, a temat zwolnień zdominował
wszystkie rozmowy, nawet te prowadzone w luźniejszych momentach. To burzy
wszelki porządek pracy i przekreśla jakąkolwiek możliwość odprężenia, o wiele
bardziej, niż kwestie finansowe.
Położne
bardzo często wyrażają zdanie, że nie polecają tego zawodu swym córkom czy
znajomym. Ale każda z nich z uśmiechem mówi, że wybór własny był jednak trafny.
- Gdybym się jeszcze raz narodziła,
zostałabym położną, choć to zawód trudny, niebezpieczny i bardzo
odpowiedzialny, ale ukochany – podsumowuje A.Sosin, dziś osoba ponad
80-letnia.- Problemy z miejscem pracy i
wynagrodzeniem były zawsze, ale jeśli ktoś ma powołanie, niech się tym nie
zraża, niech idzie i dąży do tego, by pracować w tym zawodzie. Niech tylko
pamięta o jednym – aby być prawdziwym człowiekiem.
Sabina
Jakubowska