Publikacje


Zawód: Położna
za: Brzeski Magazyn Informacyjny BIM, 11/2001, s.28-31/

Nieposłusznej Ewie rzekł Pan: „Pomnożę dolegliwości brzemienności twojej, w bólach będziesz rodziła dzieci…”.
Eden już dawno  nie jest traktowany dosłownie, katechizm chrześcijański zgadza się z teorią ewolucji, przyznając, iż stworzenie świata dokonywać się mogło etapami, bo „Jego jest ziemia i czas”. Co za tym idzie, okres rajskiej szczęśliwości wolno już traktować symbolicznie, jako nieskończenie długi czas, w którym człowiekowi do całkowitego szczęścia wystarczało jedzenie bananów, nie wiedział bowiem nic o nieprzyjemnych skutkach posiadania wolnej woli. Wzmiankowany wyżej cytat z Księgi Rodzaju bardzo trafnie oddaje charakter przemian psychofizycznych rodzaju ludzkiego. Wolna wola, a więc rozwój inteligencji – większa mózgoczaszka, trudniejsze porody. Proces ten ciągle postępuje.
Antropologiczna analiza materiałów z badanych przez archeologów różnoczasowych cmentarzysk stwierdza bardzo konsekwentną regułę: jedną z najliczniejszych grup tworzą kobiety zmarłe w okresie okołoporodowym, często pochowane wraz ze swymi dziećmi. Przez miliony lat selekcja naturalna dokonywała się sama, przetrwać mogli tylko silni osobnicy z dużą tolerancją na ból. Tak dzieje się dotąd w społecznościach słabo rozwiniętych kulturowo, gdzie kobiety z powodzeniem rodzą same, w odosobnieniu wynikającym z tradycji i wierzeń (i jeszcze muszą dogonić wielbłąda, na którym jedzie mąż…). Cywilizacja jednak podnosi szansę przetrwania osobników słabszych, dlatego bardzo wcześnie zauważono plusy wynikające z zapewnienia rodzącej towarzystwa – najlepiej kobiety – najlepiej doświadczonej. O tym, że przyjmowanie porodów było przywilejem, prawem i obowiązkiem najstarszej w danej społeczności kobiety, świadczy słowo babka (kojarzące się jeśli nie z własną babcią, to ogólnie ze starszymi paniami), jakim jeszcze w XIX wieku określano wiejskie znachorki, specjalizujące się m.in. w położnictwie. Równocześnie jednak w tym czasie funkcjonowały już inne określenia na tę profesję. Pierwszym, obecnie mającym wydźwięk raczej archiwalny, jest akuszerka, który to termin rozpowszechnił się wraz z francuszczyzną w XVII w., wiąże się zaś ze słowami acouchement – „poród” i accoucher – „rodzić”, „urodzić”, w pewnym kontekście także „przyjąć/odebrać poród”. W każdym razie arystokratkom termin ten wydał się bardziej dyskretny, niż kojarząca się z „zacofaną wsią” babka czy położna, wywiedziona od słowa połóg, określającego okres, który zmuszał niewiasty do leżenia podczas końcowych miesięcy ciąży, porodu i w okresie poporodowym, pozostający zatem w bliskim związku z opisem niedyspozycji, o których niedelikatnie było mówić.
Termin położna i połóg naprowadzają nas jednak na trop nie do końca w tej chwili oczywistych zwyczajów, jakimi obwarowany był czas brzemienności i sama chwila – niezależnie od okoliczności, zawsze tak samo niezwykła – wydania na świat nowego człowieka. Po pierwsze zatem – ­połóg, konieczność leżenia. Sama natura nie wymaga tego od rodzącej, a badania wykazały, że prawdopodobnie pozycja leżąca bardzo osłabia akcję porodową, wyraźne zaś zmniejszenie aktywności fizycznej podczas ciąży u kobiet zdrowych może przynieść co najwyżej osłabienie kondycji i przez to także utrudniony poród.
Po drugie – nie szkodzić dziecku. Ta oczywista zasada nie w każdych czasach była rozumiana tak samo; niegdysiejsza lista rzeczy zakazanych ciężarnej jest równie długa, jak rzeczy przykazanych. Zakaz noszenia przez nią jajek w fartuchu (bo z dziecka wyrośnie złodziej albo nierządnica), albo zakaz siadania ze skrzyżowanymi nogami (bo dziecku się poplątają nogi przy porodzie) nie są tu bynajmniej najbardziej abstrakcyjnymi tabu.
Trzecią sprawą było zachowane życie, zdrowie i płodność rodzącej. Liczba czynników pożądanych dla zdrowia lub szkodliwych była duża. Część z nich zdołała zainteresować współczesną naukę, która znalazła „racjonalne” wyjaśnienie stosowanych zabiegów, a część – na szczęście dla kobiet – odeszła już w niepamięć.
Kwestią w tej chwili najbardziej nas interesującą była rola położnej i zwyczaje z nią związane. Babki często interweniowały w sprawy ciąży na długo przed porodem, znane są w medycynie ludowej polecane przez nie środki „na poczęcie” z uwzględnieniem pożądanej dla potomka płci, jak również środki antykoncepcyjne i wczesnoporonne. Prowadzenie ciąży było może najmniej dla nich ważne, natomiast punktem kulminacyjnym, każdorazowym sprawdzianem umiejętności położnej był poród. W zależności od lokalnych zwyczajów mógł w nich uczestniczyć ojciec dziecka lub cała rodzina, nierzadko jednak „pacjentkę” odosobniano (nie zapominajmy, że wedle wierzeń religijnych była ona „nieczysta” aż do momentu kościelnego „oczyszczenia”, które następowało ok. 6 tyg. po porodzie), a jedyną jej towarzyszką była właśnie akuszerka. Położna pilnowała położnicy w sensie medycznym i magicznym. Rozczesywała włosy rodzącej (spleciony warkocz, zawiązana koszula – „zawiązany”, utrudniony poród), okadzała ją i dokarmiała różnymi specyfikami w celu ułatwienia porodu, opatrywała noworodka i podwiązywała mu pępowinę (przy okazji wróżąc o jego przyszłości z najrozmaitszych znaków towarzyszących jego przyjściu na świat), kąpała go (pierwsza kąpiel dziecka zgodnie „ze wszystkimi regułami” była niezwykle ważna dla jego zdrowia i pomyślności), zabezpieczała matkę przed krwotokiem i niepłodnością mogącą wynikać z wszelkich komplikacji okołoporodowych, wreszcie zakopywała łożysko, stosując się do określonych wierzeń (przekazy ludowe podejrzewały babki o wykorzystywanie części łożysk do produkcji „odmładzających” maści, dzięki którym położne były takie długowieczne i często doskonale się prezentowały do późnej starości). Wreszcie bardzo ważnym i może najprzyjemniejszym zadaniem akuszerki było przedstawienie noworodka rodzinie i towarzyszenie jej w świętowaniu. Wedle zwyczaju (jeszcze niedawno stosowanego) najodpowiedniejszym pokarmem dla położnicy był pożywny rosół, osłabionej kobiecie mogło jednak zaszkodzić mięso, więc kogutki zjadane były przez położne. Akuszerki były także „zobowiązane” do wychylenia toastu ze szczęśliwym ojcem, zatem alkoholizm był w tej profesji spraw dość powszechną (ale to już nie one winne, tylko przyrost demograficzny).
Gwałtowne przemiany rozpoczęły się wraz z początkiem XX w. Znacznie już wcześniej porody „dworskie” wzięli pod swą opiekę lekarze, a gospodarze wzywali ich niekiedy na pomoc w przypadkach trudnych. W pewnym momencie rozdźwięk między metodami medyków oraz wiejskich akuszerek był dość istotny. W ubiegłym stuleciu rozwinęły się jednak placówki, powstałe na wzór pielęgniarskich, kształcące przyszłe położne. Siła fachowa, jaka rozpoczęła pracę w czasach międzywojennych, była już całkiem innym pokoleniem położnych, i choć podstawowy zakres czynności pozostał ten sam, znacząco zmieniła się lista niezbędnych akuszerce wiadomości. Wtedy też coraz częściej kobiety ciężarne trafiały do szpitali, a położne zostały zakwalifikowane jako średni personel medyczny (święto zawodowe: 5 maja). Zakładane w latach powojennych izby porodowe, funkcjonujące w niewielkich nawet miejscowościach, oraz późniejsze poradnie C w wiejskich ośrodkach zdrowia postawiły położnym nowe zadania i wielkie pole do popisu: samodzielne prowadzenie ciąż i porodów fizjologicznych, a przede wszystkim szerzenie – jak się wtedy mówiło – „oświaty sanitarnej”, rzetelnej wiedzy popartej doświadczeniem, jakże odległej od pokutujących nieraz w społeczeństwie (nie tylko wiejskim!) przesądów odnośnie „stanu błogosławionego”, porodu i opieki nad niemowlęciem.
- Pracę w zawodzie rozpoczęłam w 1948 r. – wspomina Anna Sosin, emerytowana położna, która ma za sobą 43 lata trudów zawodowych, w tym 33 lata odpracowane na oddziale porodowym i 10 lat w poradni C. – W czasach okupacji pracowałam jako salowa w krakowskiej klinice i już wtedy mi się podobała praca w służbie zdrowia. Do szkoły poszłam zaraz po wojnie, już jako wdowa. Dwa lata nauki w szkole położnych przy szpitalu Kopernika w Krakowie wspominam jako ciężkie czasy; nie było podręczników, brakowało sprzętu, warunki w internacie były trudne. Po szkole nie znalazłam zatrudnienia w brzeskim szpitalu, który wtedy potrzebował tylko jednej położnej, dojeżdżałam więc do Tarnowa, tracąc na dojazdy 8 godzin – bo w tych trudnych czasach powojennych pociągi jeździły rzadko. Ciągnęłam często dyżury 24-godzinne, mimo to byłam zadowolona. Potem ponownie wyszłam za mąż i przeniosłam się do Brzeska. Było nas tylko dwie do opieki nad rodzącymi, noworodkami i kobietami po porodzie. Warunki ciężkie, pieniądze marne i żadnych nadliczbówek, ale radziłyśmy sobie dobrze. Z biegiem lat trochę się poprawiło, dodawali po jednej położnej do pomocy, doszło wynagrodzenie za nadliczbówki. Nigdy nie narzekałam, że jest mi źle. Lubiłam moją pracę. Porodówkę opuściłam z powodu niedyspozycji ręki. Poradnia ciężarnych i opieka nad noworodkami to była praca środowiskowa z ludźmi, których dobrze znałam. W mojej pracy lubiłam wszystko, bez wyjątku. Trudności były na porządku dziennym, czasem pacjentki przyjeżdżały z bardzo skomplikowanymi sprawami, opóźnionymi porodami. Czasem trzeba było bać się o życie pacjentki. Zaraz po wojnie lekarz był najczęściej tylko pod telefonem. Dręczyło mnie zawsze, by tego lekarza nie wzywać niepotrzebnie, albo znów za późno. Odbierałam porody w domach, nigdy nikomu nie odmówiłam pomocy, nieważne, w dzień, czy w nocy. Najmilsze zawsze było, kiedy się urodziło zdrowe dziecko, matka też była zdrowa i można było oznajmić rodzinie, że wszystko jest w porządku. Nieraz myślę jeszcze o różnych przypadkach i dopiero teraz podziwiam swoją odwagę, kiedy umiałam sobie poradzić w bardzo różnych sytuacjach.
- Na pewno młode położne, które pracują od niedawna, będą czerpały satysfakcję z czegoś zupełnie innego niż my, które warunki miałyśmy inne – mówi Stanisława Włudyka, doświadczona położna. – Przede wszystkim inaczej wyglądała sprawa lokalu i sprzętu, a także inaczej patrzono na naszą pracę. Wymagano od nas samodzielności, która była sprawą naturalną. Teraz już tej samodzielności nie ma, lekarz kontroluje wszystko, ale gdyby mi przyszło wrócić do tamtych lat, to z moim obecnym doświadczeniem, już bym się tej samodzielności trochę bała.
- Gdyby 20 lat temu ktoś mnie zapytał o satysfakcję… To wtedy czułam się prawdziwą położną, bardziej szanowanym niż obecnie samodzielnym pracownikiem, decydującym w większej ilości spraw niż w tej chwili – zauważa Barbara Kuś, położna z 31-letnim doświadczeniem zawodowym. – Rodząca i jej bliscy mieli wtedy do nas większe zaufania. Poradnie C sprawiały, że pacjentki lepiej nas znały, prowadziłyśmy kartę ciąży, a ciąże fizjologiczne nie wymagały wcale dozoru lekarza. Teraz z różnych powodów pacjentki widzą tylko pracę lekarza, a nas ledwie dostrzegają i mało szanują.
- Na pewno dużo się zmieniło. Kiedyś trudnościami były warunki lokalowe, ciągłe remonty, jeden lekarz dyżurny na cały szpital, ordynator dawał często upoważnienie do pracy na własną rękę. Obecnie całą odpowiedzialność na sali porodowej bierze lekarz dyżurny, a my mamy wykonywać pracę na jego zlecenie. Lekarze wykonują obecnie część zabiegów, które niegdyś normalnie mogła zrobić położna (np. szycie krocza).A przecież byłyśmy do tego gruntownie przygotowywane – dodaje Jadwiga Przybylska, pracująca w zawodzie od 23 lat.
- W Polsce od jakiegoś czasu panuje tendencja do odsuwania położnych od wielu wykonywanych przez nie wcześniej czynności, choć na świecie obecnie powierza się ciąże fizjologiczne pod kontrolę tylko położnych – twierdzi Anna Perkowska, przewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych w brzeskim ZOZ-ie. – Wynika to chyba z wypierania się z rynku pracy, szczególnie w obliczu obecnej reformy służby zdrowia. Może to wygodne, że ktoś za mną stoi i w każdej sytuacji czynnik stresu jest mniejszy, ale zdecydowanie mniejsza jest również satysfakcja. Ktoś kiedyś powiedział, że to nieporozumienie, iż przy porodzie asystują mężczyźni-lekarze, bo nikt tak nie zrozumie rodzącej kobiety, jak kobieta, która już rodziła. Chcę jednak równocześnie podkreślić, że położna oczywiście nie musi sama być matką, ważniejsze bowiem niż osobiste doświadczenie jest jej powołanie do niesienia pomocy i charakter, i to samo dotyczy lekarzy, do których obecności na sali porodowej przyzwyczaiły się już zarówno położne, jak i pacjentki.
Uprawnienia do wykonywania zawodu położnej dawały niegdyś 2- lub 2,5-letnie pomaturalne państwowe studia medyczne. W okresie zwiększonej koniunktury zakładano je także w mniejszych miejscowościach (Studium Medyczne w Krakowie otworzyło filię w Tarnowie, Bochni i Limanowej). W ostatnich latach przetrwały tylko ośrodki wojewódzkie, obecnie przekształcane są w szkoły licencjackie, natomiast jeśli chodzi o studia położnicze, można je skończyć np. w Lublinie.
Zakres obowiązków położnej to całościowa opieka nad kobietą ciężarną, rodzącą, leżącą w połogu oraz chorą ginekologicznie. Na oddziale ginekologicznym i położniczym oraz na izbie przyjęć wykonują one wszystkie prace przy osobie pacjentki: przygotowania do porodów, zabiegów czy operacji, opieka po ich zakończeniu, obserwacja, dokumentacja, przygotowywanie narzędzi i materiałów, kontrola nad dezynfekcją itd. – Nie zastanawiamy się, czy wykonujemy w danej chwili czynności salowej czy lekarza, po prostu robimy, co akurat potrzeba, nieważne, czy w dzień, czy w nocy – podkreślają położne.  – Pracujemy za zwyczajne pensje służby zdrowia, które wiadomo, jakie są. Nie jest tak, jak mówią, że dostajemy coś „na lewo” za poród, że bierzemy pieniądze za podanie basenu albo zastrzyku.
Inaczej wygląda praca „zza biurka” w poradni K. – Praca w poradni jest może mniej satysfakcjonująca, kontakt z poszczególnymi osobami jest sporadyczny i podobny do siebie – mówi Bożena Gacek. – Inny charakter ma praca w szkole rodzenia. Tu przychodzą osoby, które chcą wiedzieć o najróżniejszych sprawach, nie ma tematów zakazanych, rozmawiamy na bieżąco o ich problemach, żyjemy tym, co jest, a w miarę spotkań wytwarza się prawdziwa więź bliskości. Pary (a także kobiety korzystające ze szkoły rodzenia w pojedynkę) zawsze potem potwierdzają, że to przygotowanie było im potrzebne. Jest nam zawsze niezwykle przyjemnie, gdy świeżo upieczeni rodzice zawiadamiają nas o dziecku. – Przy porodach rodzinnych część odpowiedzialności spada na rodziców, którzy świetnie z nami współpracują – dodaje Anna Perkowska. – Wiele pacjentek z mężami wraca do nas przy kolejnej ciąży. Ich opinie pomagają nam udoskonalać na bieżąco pewne rzeczy. Zmiany w codziennym życiu oddziału położniczego to np. pokój dzienny do odwiedzin (dawniej nie do pomyślenia), przebywanie matki wraz z dzieckiem czy bardziej już przypominająca domowe warunki sala do porodów rodzinnych, wyposażona w coraz lepszy sprzęt, choć wiele by się tu jeszcze przydało… - Sprzęt do monitorowania tętna płodu i otwarte inkubatory dla noworodka – uzupełnia Anna Chmielarz, położna z 11-letnim doświadczeniem. – Porody rodzinne są bardzo pozytywne, wiążą małżeństwo, a mężczyznom otwierają oczy na wielogodzinny stres i ból.
Zapytana o zmiany w położnictwie i swój stosunek do obecności mężczyzn przy porodzie, A.Sosin odpowiada skromnie: - Położnictwo cały czas się zmienia, ale co ja teraz mogę o tym wiedzieć... Przy porodach w domu byłam zadowolona, gdy obecny był mąż rodzącej, nieraz bardzo pomógł i było tak rodzinnie, choć czasem nie wiedziałam, kogo najpierw mam ratować. W szpitalu panowała zupełnie inna atmosfera. Uważam, że położna musi mieć powołanie i coś takiego, żeby kobiety czuły się raczej córkami, a nie pacjentkami. Położna taka potrafi zastąpić rodzinę.
- Dobra położna w każdej pacjentce widzi siebie – uważa Bożena Gacek. – Jak każdy człowiek, powinna mieć cechy, które umożliwią dobry kontakt z drugą osobą, wyrozumiałość i chęć niesienia pomocy. Jeśli samemu ma się dzieci, dodatkowo wie się, co rodząca właśnie przeżywa, rozumie się jej strach, a potem zachwyt i zauroczenie – mówi Anna Chmielarz. – Pacjentki wręcz oczekują, że będziemy z nimi dzielić ich radość. Dlatego prócz sumienności, cierpliwości, życzliwości, uczciwej pracy, położna winna mieć dużo ciepła i dobroci, bo tego potrzebują rodzące – twierdzi Anna Perkowska. – Dobre nastawienie do pacjentki, baczenie, by czymś jej nie urazić, jest ważne, bo wszystko wtedy jest odbierane w „wyostrzony” sposób. Trzeba pamiętać, że w czasie porodu pracuje się z kobietą cierpiącą, której zmienna psychika nie w pełni zależy od jej woli. Trzeba być dobrym psychologiem, czasami zadziałać stanowczością, zdyscyplinować, bo pacjentki są różne, niekiedy bardzo pretensjonalne, myślą tylko o swoim bólu i nie chcą współpracować nawet w sytuacji zagrożenia życia dziecka. Na odcinku ginekologicznym z kolei trzeba się zetknąć z chorobami i różnymi tragediami, ale i tam – zwłaszcza tam – trzeba być podporą i dawać dużo ciepła. – Do każdej pacjentki trzeba jakoś podejść i trafić. To kwestia charakteru i szacunku do człowieka – mówią Barbara Kuś i Jadwiga Przybylska. – Rola nasza jest służebna. Cokolwiek by się nie uważało o pacjentce czy jej mężu, musimy zrobić wszystko, by jak najbardziej skorzystała ona z pobytu tutaj. Nieraz trzeba zaczynać dyżur od „wychowywania” pacjentki, bo ludzie różnie się zachowują w sytuacjach trudnych. Kobiety po szkole rodzenia są bardzo cierpliwe, świadome i zainteresowane porodem, ale stanowią tylko część wszystkich pacjentek, z jakimi stykamy się na oddziale. Położnej potrzebna jest zatem cierpliwość, opanowanie i zdecydowanie, doskonalona na bieżąco wiedza i umiejętność szybkiego podejmowania decyzji, bo w położnictwie decydują niekiedy minuty i przeoczenie, panika, zła decyzja mogą w jednej chwili zadecydować o życiu czy zdrowiu pacjentki. Samokontrola zawodowa wyrabiana jest przez lata pracy. – Uczono nas pokory i respektu dla lekarza. Mówiono to, co my teraz przekazujemy młodym położnym: by tak zajmowały się pacjentką, jak same chciałyby być potraktowane – dodaje Stanisława Włudyka. – Oburza nas brak poszanowania dla tego zawodu choćby ze strony rządu, brak zrozumienia przyczyny strajków. Oni dobrze wiedzą, że sumienie nie pozwoli nam odejść od łóżek pacjentek i że można dalej nas nie zauważać. – Praca położnej może się podobać, ale nie jest to wszystko łatwe. Nie da się żyć samą satysfakcją, kiedy ma się na utrzymaniu rodzinę – stwierdza pani Jadwiga. – Jeśli chodzi o kwestie finansowe, łatwiej się pracuje i żyje, kiedy się wie, że są one jakoś zabezpieczone. Praca położnej jest bardzo obciążająca fizycznie i psychicznie. Położne, pytanie o to, na czym polega odpowiedzialność w tym zawodzie, odpowiadają zawsze podobnie do wypowiedzi Anny Chmielarz: - Odpowiedzialność jest bardzo duża, przy porodzie cały czas musimy kontrolować stan dwóch osób. Wszystko jest dobrze, gdy mamy do czynienia z fizjologią, rodzi się zdrowe dziecko zdrowej matce. Ale patologie też się zdarzają. Nie ma nic trudniejszego, niż powiedzieć matce o złym stanie jej nowo narodzonego dziecka. Wady wrodzone, zamartwica, zagrożenie życia dziecka albo matki to sytuacje, z którymi wszystkie wolałybyśmy się nie spotykać. Nie da się uniknąć przykrych momentów i tak samo nie da się przejść wobec nich obojętnie. Nieraz się nie śpi, nie je i ciągle myśli o tych dzieciach.
Czynniki zagrażające położnej to przede wszystkim zakażenie wirusem żółtaczki i – coraz bardziej możliwe – wirusem HIV, jako że u pacjentek nie są wykonywane badania przesiewowe w tym zakresie, co pozwoliłoby podjąć odpowiednie kroki zabezpieczające obydwie strony. Choroby weneryczne zdarzają się coraz rzadziej, pozostają jedynie czynniki związane z grzybicami. Do chorób zawodowych zaliczyć też trzeba schorzenia kręgosłupa, związane z przenoszeniem i pielęgnacją pacjentek po porodzie.
Ważnym problemem jest także brak nowych miejsc pracy. Po 2,5 letniej szkole i odbyciu rocznego stażu większość młodych położnych musi się przekwalifikowywać, co nie jest łatwe. – Podoba mi się ten zawód, ale nie mam szans na znalezienie w nim pracy – mówi stażystka, pani K. – Chciałybyśmy wreszcie wyeliminować czynnik stałego zagrożenia w pracy – wizji zwolnień, jaka w wyniku reformy urosła do dużych rozmiarów – by spokojnie zająć się tym, na co się zdecydowałyśmy – zaznacza Anna Perkowska. – Stres bardzo wpływa na nastroje, na nastawienie do pracy, a temat zwolnień zdominował wszystkie rozmowy, nawet te prowadzone w luźniejszych momentach. To burzy wszelki porządek pracy i przekreśla jakąkolwiek możliwość odprężenia, o wiele bardziej, niż kwestie finansowe.
Położne bardzo często wyrażają zdanie, że nie polecają tego zawodu swym córkom czy znajomym. Ale każda z nich z uśmiechem mówi, że wybór własny był jednak trafny. - Gdybym się jeszcze raz narodziła, zostałabym położną, choć to zawód trudny, niebezpieczny i bardzo odpowiedzialny, ale ukochany – podsumowuje A.Sosin, dziś osoba ponad 80-letnia.- Problemy z miejscem pracy i wynagrodzeniem były zawsze, ale jeśli ktoś ma powołanie, niech się tym nie zraża, niech idzie i dąży do tego, by pracować w tym zawodzie. Niech tylko pamięta o jednym – aby być prawdziwym człowiekiem.


Sabina Jakubowska