Urodziłam
sześcioro dzieci, i tylko ostatnie w szpitalu.
Pierwsza
córka Danuta urodziła się 31 października 1955. To był ciężki poród, boleści
duże. Do lekarza nie chodziłam, żadnych badań nie robiłam. Przyszła do mnie
akuszerka Maria Legutkowa. Urodziłam w swoim domu. Zaczęło się dużo wcześniej,
trzymało mnie cały dzień. Trochę pochodziłam, trochę poleżałam. Duży ból. Od
czasu do czasu mnie zbadała. Dłużyło się. Mama była w domu, mąż był na
delegacjach. Akuszerka siedziała przy stole, herbatę wypiła. Oczywiście jak ja
chciałam, to mogłam się ruszać. Był poród – a potem przez tydzień przychodziła
i kąpała dziecko. Nie wiem jakie duże było dziecko. Nie miałam wagi, nie miałam
porównania. Włoski miała. Pamiętam zmęczenie. Ja musiałam odleżeć prawie
tydzień, bo ja mała a dziecko duże. Karmiłam miesiąc, może półtora. Miałam
krowę, mleko się rozcieńczyło, później dodatkowo dawałam grysik, musiałam
przecież iść w pole.
Druga
córka Cecylia urodziła się po roku, 22 listopada 1956. Do wszystkich porodów
wołałam tę samą akuszerkę. Ona była taka fajna, posiedziała, nie pospieszała.
Poród był podobny, równie ciężki. Długo się te porody pamiętało.
Trzecie
dziecko, Stanisławę, urodziłam w kwietniu 1957, dlatego to imię, bo pasowało,
szło na patrona. Pamiętam że urodziłam w niedzielę po południu. Sąsiad jechał
ochrzcić syna, a akuszerka dawnym zwyczajem jechała z nimi na wozie do
kościoła, miała trzymać dziecko i była proszona na chrzciny, tak zwykle bywało.
Zawołali ją do mnie. Zeszła z wozu i przyszła. Pojechali do kościoła bez niej, a
zanim wrócili, to już moje dziecko było na świecie. To był lżejszy i szybszy
poród, może córka była trochę mniejsza, może miała 2,7 kg. Pamiętam że Stasia miała
czarne włosy. Wszystkie dzieci podobnie karmiłam, może z półtora miesiąca, bo
robota nie czekała. Męża przy mnie w tej izbie nie było. Akuszerka sobie sama
przygotowała wszystko, wodę do mycia dziecka też. Nie schodziłam z łóżka,
urodziłam na leżąco.
Czwarte
dziecko, Barbarę, urodziłam 11 września 1959. Jak rodziłam, to starsze dzieci
były w innym pomieszczeniu. Średnio to wszystko pamiętam. Wtedy były
ziemniaczane wykopki, ale ja nie kopałam, tylko teściowa kogoś zmówiła. Było
bardzo dużo pracy. Ziemia, krowy, kury, gęsi, dzieci. Wołało się akuszerkę, jak
już były mocne bóle, ale i tak chwilę posiedziała. Pamiętam że ręce myła
do każdego badania.
Piąte
dziecko urodziłam 22 lutego 1963. Małgorzata. Ona już nie żyje. Ten poród był
już po śmierci babci. Mróz był wtedy na 30 stopni. Krowę przychodziła kuzynka
wydoić. Starsze córki pilnowały reszty dzieci. Nie było żadnych badań w ciąży.
I trudno strasznie było o jakieś ubrania dla dzieci. Kolejki za ubraniami,
pieluchami. Wszystko trzeba była wygotować na piecu, piec na blachach. Mieliśmy
w starym domu dwa pokoje i kuchnię.
Szóste
dziecko urodziłam w szpitalu. Elżbieta, urodziła się 15 lipca 1969 roku. Wody
mi odeszły w środę, zawołałam akuszerkę, zbadała mnie i poszła bo jeszcze nic
się nie działo. Rano przyszła znów, po sześciu godzinach już mnie to zaczęło
niepokoić i ją to samo. Ona szła do mnie a ja do niej i tak się spotkałyśmy na
moście. Ona mnie wysyłała do szpitala. Dziecko pojawiło się o 10 wieczorem, a
rano przecież nie działo się zupełnie nic. Długo czekałam, dali mi łóżko, był
dr Kalicki, potem szły dwa ostrzejsze bóle, i po nich coraz większe. W czwartek
urodziłam, a w niedzielę wyszłam. Córka była dosyć duża, miała duże policzki,
włosy też miała.
W
szpitalu było nie najgorzej, chociaż wolałam w domu. Najważniejsza jest dobra
obsługa. Ale po porodzie dziecko zostało zabrane, nie było go przy mnie.
Przynosiły tylko do karmienia. To pamiętam najbardziej ze szpitala. Miałam
wtedy 40 lat i to było moje ostatnie dziecko. Szpital był stary, ta
przybudówka-porodówka. W szpitalu wszystko jest urządzone tak, żeby lepiej było
lekarzowi, a nie rodzącej.
Nie
widziałam wcześniej porodów. Mama miała ośmioro dzieci ale nigdy mi nie
powiedziała, jak to jest. Najważniejsza jest praca akuszerki. Ona to robiła z
serca. Pieniędzy brała tyle, ile ludzie dali. Jak kto nie miał, to i dał mało
co. Nie pamiętam, jakie to były pieniądze.
Jestem
zadowolona, że miałam same córki, bo nie wiem jak bym sobie poradziła, gdybym
miała chłopców chuliganów. Ojciec chciał mieć chłopaka. Imiona dla dzieci
wybierali w rodzinie i nawet mnie nie pytali.
I
takie to moje życie. Sześć córek, wnuków 14, prawnuków 16. Dużo pracy.
Sabina
Jakubowska