Urodziłam
się w 1918 roku. Już mało kto żyje z mojego pokolenia. Nie mogę tego zrozumieć,
po co ja jeszcze żyję. Ja cały żywot miałam tak trudny, dziwię się – dlaczego?
Mojego
imienia to ja nie cierpię. Wiem że mamie się bardzo podobało. Tak miała na imię
żona sędziego z Brzeska, bardzo elegancka pani. Ksiądz po kolędzie kiedyś był i
mówi: „Dlaczego pani nie lubi swojego imienia? Przecież to imię królowych”. A ja
mu na to: „No właśnie, królowych”. A ja jestem zwykła kobieta ze wsi i nie mam
królewskiego życia.
Tu
jest moja ojcowizna. W rodzinnym domu dużo nas było, ja byłam średnia z
rodzeństwa. Do szkoły chodziłam bardzo krótko, bo za dużo było pracy w polu. Przed
wojną tylko kto w polu pracował, ten miał lepiej. Komu się nie chciało, to miał
gorzej. Myśmy mieli tego pola dużo, aleśmy pracowali na zjedzony chleb. W
gospodarstwie był jeden koń i krowy. Wszyscyśmy mieli co robić, na okrągło.
Później każde z rodzeństwa poszło w swoją stronę, za pracą i pożenili się. Nasi rodzice nie wybierali
nam mężów, względem pola czy bogactwa, albo z jakich innych powodów. Mówili „kogo
se weźmiesz, tego będziesz mieć”. Wiedzieli, że każdy musi przeżyć swoje,
nieraz długie lata, z tym towarzyszem życia. Dlatego się nie wtrącali.
Męża
poznałam zwyczajnie, na wsi, już nie pamiętam. Był ode mnie starszy parę lat. Mieliśmy
brać ślub, ale nie zdążyliśmy urządzić żadnego wesela, bo wypadła wojna. Mąż
musiał iść do wojska. Brali my ślub na szybko tuż przed wojną, żeby zdążyć
przed tą powszechną zbiórką do wojska. Pamiętam, jak żeśmy księdza prosili, czy
da ślub na szybko, zanim on odejdzie z wojskiem. Wyszłam za mąż, wojna się
zaczęła. We wrześniu wojsko zostało rozbite. Przymknęli męża razem z innymi
żołnierzami, ale on się nie dał przymknąć, tylko uciekł i błąkał się po
świecie.
Pierwsze
dziecko się urodziło przedwcześnie, w styczniu 1940. We własnym łóżku
urodziłam, akuszerka była przy mnie, Tykowa, dobra kobieta. Była zima, i był
głód. Byłam za chuda, niedożywiona, dziecko też urodziło się malutkie i chude. To
był chłopczyk, widać było że jest słaby, chory i nie będzie żył. Ten wcześniak
się męczył, a ja razem z nim, że nijak mu nie mogę pomóc. Urodził się i
akuszerka wiedziała, że umiera, to zaraz ochrzcili go Staszek. Żył tylko cztery
dni. A ja? Porodziłam, żyłam, przyszła wiosna, w polu dużo pracowałam, ciężko było.
Mąż
czasem się pojawiał, ale że go ciągle szukali, to wreszcie uciekł do Niemiec i
poszedł do pracy do bauera. Tam się zgłosił i miał już spokój, że wojnę
przepracuje, a nie spędzi gdzieś w obozie. Nie było go przy mnie, gdy rodziłam
pierwsze dziecko, nie było go przy mnie, gdy rodziłam drugie. Chłopczyk to był,
urodził się za półtora roku po tamtym wcześniaku, ale znów był słaby,
zmarniały, widać było, że chory. Akuszerka Tykowa pomagała mi. Tego samego
dnia, co się urodził, to ochrzciłam, akuszerka była za chrzestną matkę razem ze
swoim mężem. Synek dostał imię po ojcu – Kazimierz. Ten drugi też żył za
krótko, może rok czy półtora? – już nie pamiętam. Nie miałam swojego mleka, a
od krowy on nie chciał, chorował bardzo po tym krowim mleku. Płakał, jęczał i umarł.
Taka mnie pustka ogarnęła, gdy mu musiałam trumienkę sprawić. Tamtym dzieciom
trza było szpitala. Jak ja to miałam w tej biedzie uchować? Sama nie miałam co
jeść. Dzieci musiały umierać, a ja na to patrzeć. Nie jest to rozpacz? Co złe,
to się długo pamięta. Ale trza było żyć i to wszystko przyjmować. Myślałam
„Poszli i tam mają spokój”. Nawet mi żal było, że nie poszłam tam razem z nimi.
A
potem się stała zmiana w moim życiu. Niemcy nas zwerbowali wszystkie do
Niemiec. Powiedzieli, że mam pracować w polu. Ja w polu nie chciałam, bo nie
miałam siły. Powiedzieli, że mnie spotka kara i gotowałam się już na nią, bo
nie wiedziałam, dokąd jadę. Jechali ze mną do tego obozu pracy, ale w końcu
dali do fabryki włókiennictwa, tam pracowałam przedługo. Dosyć duże miałam szczęście,
nie była to ciężka robota, przy niciach. Między różnymi ludźmi się człowiek
obracał, w barakach my mieszkali, nie było się ani gdzie umyć, jedzenia mało,
ważyłam tylko 40 kg. Po niemiecku nie rozumiałam z początku nic, potem trochę.
Ludzie z różnych stron świata tam trafili. To były Niemcy południowe. Całe czasy
wojny tam spędziłam.
Gdy
się zaczęła kończyć wojna, to nam powiedzieli w tej fabryce, że mamy wolną
rękę, już nas nie pilnowali i ludzie zaczęli stamtąd uciekać. Każdy po swojemu.
Gdy praca urwała się, to my szli do bauera za pracą, dali jeść i pracę choć na
parę dni, żeby z głodu nie umrzeć, tak trzeba było robić. Nie wiedziałam, jak i
którędy miałabym do domu wrócić. Nie wiedziałam, gdzie które wojska, gdzie
walczą, gdzie stoją. Sama byłam jak palec.
Mąż
był gdzieś w tym niemieckim kraju, ale nie wiedział, że ja tu jestem. Dopiero
jak się wojna miała skończyć, on pisał i szukał mnie. Z domu mu napisali, że
mnie zabrali do Niemiec. Dowiedział się
od rodziny, gdzie ja jestem, że pracuję w tej fabryce. Tam mnie szukał z
kolegami, wszędzie mnie szukał. Nas już wtedy nie było w tej fabryce, zaszedł -
a tam pusto, ludzi nie ma, nikogo żeby spytać. Rozpacz go brała, bo oni mieli
zarządzoną ewakuację do Szwajcarii. Już stał na stacji pociąg, którym mieli
jechać do Szwajcarii on z kolegami, już mieli bilety kupione. Ale on nie mógł
się z tym pogodzić, że wyjedzie beze mnie i już się nie znajdziemy. W drodze do
pociągu zachodził jeszcze to tu, to tam, szukając mnie, ludzi wypytując, to w
takiej wsi, to w innej. Nie znalazł mnie nigdzie, to co miał robić? – poszedł do
pociągu.
A
ja w tym czasie szłam przed siebie drogą, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, w
którą stronę iść, jak się z tych Niemiec do domu dostać.
W
drodze się spotykamy. Ja oczom nie wierzę, to on idzie z naprzeciwka! Jaka
radość! I on oczom nie wierzy. Jakie szczęście! W nieznanym kraju – spotkać się
– to cud! Złączyliśmy się i poszliśmy razem do pociągu, pojechaliśmy do
Szwajcarii przez granicę, najpierw pociągiem, potem szliśmy na nogach. Tak
żeśmy odtąd razem wędrowali, radzili sobie. Czasem trzeba było mijać druty,
strasznie było, przełaziliśmy dziurami. Jak nas odebrali ci Szwajcarzy, to już
było dobrze. Do słomy nas wpakowali, kwarantanna, kto był chory, kto był
zdrowy. Potem wyszliśmy stamtąd. Tułaliśmy się po Szwajcarii. Szwajcarzy byli
dobrzy, dawali chleb uchodźcom. Wojna się skończyła, w Szwajcarii już nas nie
chcieli. Było tak dużo problemów, że nie wiadomo, jak o tym opowiedzieć, jak
mówić. Trzeba było się meldować co chwila, w końcu musieliśmy wyjechać.
Tam
w Szwajcarii urodziła się jeszcze nasza córka Helena. Od razu było po niej
widać, że jest silna i zdrowa, że będzie żyć na pewno. Do Polski wróciliśmy
dopiero później. Moi rodzice jeszcze żyli, radość wielka. Bracia i siostry też
przeżyli wojnę, pożenili się. Jakoś się to życie ułożyło. Mąż budował Nową
Hutę, dużo go nie było. Wiele lat później urodziła się najmłodsza córka
Urszula, i też wyglądała na bardzo silną. Dziewczynki mi się udały, tylko
chłopcy byli słabi. Dziewczynki rzetelniejsze, grubsze, widać było, że będą
żyć. Karmiłam córki mlekiem ugotowanym, od krowy. Dobrze to dziewczynki
przyjęły, dobrze się chowały, nie chorowały. I mąż był przy mnie.
Mąż
dobrze się trzymał jak z tych Niemiec powrócił. Umarł ładnych parę lat temu,
już nie pamiętam. Nagła choroba.
Zostałam
wdową, córki powyrastały, z jedną mieszkam. Dużo wnuków mam w Anglii. Tęsknię
za nimi. Oni by tu chcieli być, ale praca jest tam. Tu nie ma pracy.
Mam
sąsiadkę, parę lat młodszą, też jej życie nie oszczędzało. Przyjaźń tyle lat.
Odwiedzamy się. Co jest ważne w życiu? Każdemu życzliwie w nieszczęściu. Dobrą
radą, życzliwością – tym się daleko zajdzie, bo niewdzięcznością – wcale nie. I
zawsze trzeba mówić prawdę.
Dzisiaj
ludzie a dawniej ludzie - to wielka różnica. A pierwsza różnica, że nie szanują
starego. Dawniej było poszanowanie dla starych, a teraz dla pieniędzy. Pieniądz
wziął górę nad wszystkim, a dokąd tak będzie, to nie wiadomo, bo widzi pani co
się na świecie dzieje.
Długie
życie jest bardzo przykre. Już dawno, dawno temu mama mi się śniła i prosiłam
ją w tym śnie: „Weź mnie z tego świata, bo mi to życie zbrzydło”. A mama
powiedziała „Nie wezmę cię, bo ty masz długo żyć”. Martwiłam się tym, że mam
długo żyć. My nie wiemy dlaczego taki jest Boży plan.
Sabina
Jakubowska